Presja produktywności – siedem grzechów głównych Kobiet
W przedmiotowej serii wpisów, chciałabym Wam przedstawić najważniejsze w moim odczuciu postawy Kobiet, które uniemożliwiają lub utrudniają nam bycie szczęśliwymi i spełnionymi.
Dzisiejszy wpis będzie o kulcie produktywności i braku pozwolenia sobie na NICNIEROBIENIE.
Żyjemy w czasach ogromnej gloryfikacji pracy, ciągłego działania, robienia, aktywności. „Nie ma czasu do stracenia”, „szybciej”, „więcej”, „efektywniej”– komunikat taki bije z każdej strony, z każdej reklamy, czy również nawet z przestrzeni coachingowej i związanej z rozwojem osobistym i duchowym.
Ostatnim grzechem głównym, do którego nawiązuje przy opisie szkodliwych, w moim odczuciu, postaw dla Kobiet jest lenistwo. Od małego jesteśmy uczone, że lenistwo źle o nas świadczy, często od razu zestawia się to w parze z egoizmem, który w naszym kraju wciąż jest mocno na cenzurowanym. W tracie dorastania jesteśmy głównie chwalone za naszą „pracowitość” i bycie pomocną dla innych. Straszy się nas grzechem lenistwa i gloryfikuje postawę ciągłego robienia i dawania dla innych, a ja uważam, że problemem jest właśnie pracoholizm.
Pisząc o pracoholizmie nie mam na myśli wyłącznie sfery zawodowej (choć często i ona wchodzi w grę), ale o tym co dzieje się w głowach i umysłach Kobiet, o tym jak przeciętna Kobieta zachowuje się w domu. O tej gonitwie myśli, że: „zawsze jest coś do zrobienia, do posprzątania, do zoptymalizowania” i ciągłej jakiejś rywalizacji w konkursach harówki (wzmożonej przed wszystkimi świętami).
Dużym problemem, z jakim borykają się Kobiety jest nieumiejętność przyjmowania wypoczynku. O tym pisałam już tutaj – o nieumiejętności przyjmowania. Skoro odpoczynek jest takim wyzwaniem, to co dopiero pozwolenie sobie na totalne, zdemonizowane nicnierobienie?
Ale moje kochane Kobiety. Dziś chcę jednak trochę wsadzić kij w mrowisko. Nie ma czegoś takiego jak nicnierobienie. Bo jak nic-nie-robisz, to jesteś, oddychasz, czujesz, marzysz, myślisz.
Zauważ, jakie to są piękne rzeczy, jakie to są piękne „aktywności”. Wyobraź sobie teraz, że np. jesteś mała i otrzymujesz takie nicnierobienie od swojej mamy, która po prostu jest obok, czuje, marzy, i sobie myśli. Czy to nie brzmi dla Ciebie jak marzenie? Czy na poziomie naszego serca to nie są odwieczne „aktywności”, jakie pragniemy czuć przy naszych bliskich?
Dziś czuję potrzebę również zwrócenia Waszej uwagi jeszcze jeden aspekt. Osobiście czuję (dlatego, że sama tak robiłam 😉), że ciągłe robienie czegoś jest świetną ucieczką od emocji, od siebie samej, tego co jest dla nas niewygodne, z czym boimy się skonfrontować. Zastanawiałyście się kiedyś nad taką perspektywą?
Zachęcam Was do tego, żebyście zaczęły od małych momentów. Od 15 min dziennie tylko Ty, sama ze sobą. Na początku to może być pewnym wyzwaniem. Bo to zatrzymanie wymaga pewnego pójścia pod prąd tej gonitwy. Wypisania się (przynajmniej na te 15 min) z tego pośpiechu, w jakim żyjemy. Ja osobiście na początku kiedy zaczynam raczkować w pozwalaniu sobie sama na nicnierobienie bez wyrzutów sumienia, miałam realne odczucie, że świat się skończy jak przestanę biec. Dziś mogę ze spokojem serca powiedzieć Wam, że armagedonu nie było 😊
Więcej, z mojego doświadczenia wynika, że w tych cudownych momentach kiedy nic nie robisz, patrzysz sobie w niebo, podziwiasz przyrodę przychodzą genialne pomysły i głos naszej intuicji. Ten cichy głos naszej wewnętrznej mądrości, który dodaje nam wiatr w żagle albo ostrzega przed czymś co nie jest dla nas dobre. Ta nasza kobieca intuicja potrzebuje takiego wyciszenia, spokoju, przestrzeni aby być usłyszana. Naprawdę trudno jest ją usłyszeć gdy jest się w manii robienia, ciągłej checklisty i tasków – to do.
Zachęcam Was do tego, żebyście zaczęły od małych momentów. Od 15 min dziennie tylko Ty, sama ze sobą. Od tego zmienia się nasze życie.